Budzi się dzień. Z daleka śpieszy tłum, żeby zobaczyć zbrodniarza. Nieszczęśnik idzie wolno ze spuszczonymi oczami. Załzawionym okiem patrzy na to wszystko, z czym przyjdzie mu się rozstać (łąki, lasy, jeziora). Mówi do obłoczków, by pozdrowiły jego jedyną matkę i mogiłę – ziemię. Chciał też coś powiedzieć o zapłakanej dziewczynie, ale łzy spłynęły mu po twarzy. Kat czeka z mieczem, więzień obnażył swą szyję. Do zimie, jego matki spływa jego krew, koło łamie kończyny, tłum długo wpatruje się w trupa.
Głos synogarlicy namawia: Vilemie, Vilemie.
Intermezzo II: po lesie płynie szept, stłumiony jęk: Wódz wasz zginął.
IV: Minął maj, czas miłości, przyszło lato, jesień, zima i znów nastała wiosna. Minęło siedem lat. Narrator jedzie na koniu lasem, mija pagórek na którym zginał Vilem. Rozlega się płacz sów, łkanie wiatru. Narrator wpadł w przerażenie, rozpytywał w miasteczku o trupa i tym sposobem poznaliśmy tą jakże smutna ( i inną od wszystkich romantycznym) historię. Narrator poszedł na ów pagórek, znów był maj, czas miłości. Siedział tam, aż na niebo wzeszła Luna i z jego oczu popłynęły łzy, ponieważ zdał sobie sprawę z tego, że jego życie również przeminie (Czas mojej młodości – jak tych wierszy czas- to maj). Synagorlicy głos nakłania: „Hynku, Vilemie, Jarmilo!”.