Kiedy wyjechałam na szkolenie do Norwegii, zdałam sobie sprawę, że na początku będzie mi bardzo trudno. Nie znałam przecież wcale języka, a nie wiedziałam, jak będzie wyglądała kwestia posługiwania się angielskim. Przeczesywałam dostępne mi źródła, ale albo ta wiedza była tajna, albo tak głęboko ukryta, że nie znalazłam jej. Dotarło do mnie w końcu, że ten wyjazd to będzie ciężka życiowa edukacja i ogromna praca, jaką będę musiała wykonać.
No ale w końcu wyjechałam i znalazłam się w zespole współpracowników, oczywiście Norwegów. Ku mojemu zaskoczeniu język nie stanowił problemu. Każdy z nich posługiwał się bezbłędnym angielskim. Gdy wyraziłam swoje zdziwienie, uświadomili mi, że norweska edukacja kładzie ogromny nacisk na naukę języków obcych już u małych dzieci. Cała wiedza, jaką nabywają w szkole, zostaje następnie zweryfikowana dzięki wyjazdom do obcych krajów.
Po tak dobrym początku spodziewałam się, że ciąg dalszy będzie równie pozytywny. Szybko zapoznałam się z moimi obowiązkami i oczekiwaniami, jakie miałabym spełniać na moim stanowisku. Okazało się, że moim największym atutem była specjalistyczna wiedza w zakresie reklamy i spedycji. I za to miałam być odpowiedzialna tutaj.
Zatem rozpoczęła się moja ciężka praca na nowym stanowisku i w zupełnie odmiennych warunkach niż te, do których przywykłam. W zasadzie okazało się, że była to kompletna edukacja życiowa, ponieważ musiałam przyzwyczaić się do specyfiku pracy Norwegów. Dobrze chociaż, że ten nieszczęsny język angielski nie stanowił problemu, poza tym, jak się okazało, moja wiedza była wystarczająca, by poradzić sobie na tym stanowisku. Niemniej mentalność Norwegów, całkiem odmienna od naszej, zupełnie mnie zaskoczyła.