O „przedsołowieckim” życiu Mariusza Wilka wiemy niewiele – tyle tylko, ile on sam zechciał nam ujawnić. W skąpych notkach, zamieszczanych w gazetach przy okazji wydania drukiem Wilczego notesu, przeplatały się te same, lakoniczne informacje – studia we Wrocławiu, „Solidarność”, internowanie, pobyt w Ameryce, przyjazd do Rosji. Dopiero wywiady, jakich pisarz zaczął udzielać po sukcesie swojej pierwszej książki, rzuciły światło na jego tajemniczą biografię.
Urodzony w 1955 roku Mariusz Wilk jest absolwentem filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Studia polonistyczne wybrał z miłości do słów, bo to słowa właśnie określają jego sposób istnienia w świecie. Na pojawiające się często pod jego adresem pytanie o tożsamość (kto ty jesteś – katolik czy prawosławny? ), odpowiada, że jest filologiem, Słowianinem – od słowa właśnie, gdyż Na początku było Słowo…
W latach siedemdziesiątych związał się z opozycją, był współzałożycielem Studenckiego Komitetu Solidarnościowego we Wrocławiu, a od sierpnia 1980 roku działał w Stoczni Gdańskiej. Był redaktorem pism związkowych, przez krótki okres występował jako rzecznik prasowy Lecha Wałęsy. Czas ten określa jako jeden
z najgorszych w życiu – ponieważ, jak zauważa w rozmowie ze Stanisławem Beresiem na łamach „Rzeczpospolitej”, kiedy się stajesz czyimś rzecznikiem, to przestajesz być sobą .
Polityka nigdy nie pociągała Wilka, decyzja o zostaniu rzecznikiem prasowym jednego z przywódców gdańskich strajków wyrosła z buntu przeciw ograniczeniom,
z wewnętrznej złości na brak swobody słowa, swobody pisania, niemożność czytania dzieł Miłosza, Gombrowicza, Herlinga – Grudzińskiego, ale także ze zwykłej chęci pomocy: pomocy w formułowaniu myśli, posługiwaniu się słowami. Cała ta moja opozycja – mówi Wilk – to był bunt przeciwko kneblowi. Bunt kontestacja, opór i tyle. Żadnej polityki. A potem jak już przyjechałem do Gdańska, okazało się, że chodzi nie tylko o ten knebel, ale również o ludzi, którzy oczekiwali pomocy. Oczekiwali, żebyśmy sformułowali to, o co im chodziło. I tak zaczęła się stocznia i „Solidarność” .
Po wprowadzeniu stanu wojennego późniejszy pisarz ukrywał się, pozostając redaktorem „Solidarności. Pisma Zarządu Regionu” aż do aresztowania w grudniu 1982 roku. W gdańskim areszcie śledczym spędził kilka miesięcy bez wyroku. Po zwolnieniu, od 1983 roku, pracował w Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych „Świetlik”, założonej między innymi przez Macieja Płażyńskiego. Z doświadczeń tamtych lat wyrósł zbiór rozmów z przywódcami podziemnej „Solidarności”, którego Wilk był pomysłodawcą i współautorem. W roku 1984 wspólnie z Maciejem Łopińskim i Marcinem Moskitem (właściwe nazwisko: Zbigniew Gach) opublikował w Paryżu książkę, która jej autorów naznaczyła na całe życie. Konspira. Rzecz o podziemnej Solidarności, bo o niej mowa, równocześnie ukazała się w tak zwanym drugim obiegu w Polsce. Zawierała wypowiedzi ówczesnych działaczy i przywódców Solidarności: Zbigniewa Bujaka, Bogdana Borusewicza, Władysława Frasyniuka, Bogdana Lisa, Tadeusza Jedynaka, Eugeniusza Szumiejki, Aleksandra Halla .
W 1986 roku Wilk ponownie został aresztowany, tym razem pod zarzutem rzekomej współpracy z przedstawicielem obcego wywiadu, na co dowodem miało być paryskie wydanie Konspiry. Po kilku miesiącach, na mocy amnestii, został zwolniony
z aresztu. Jak twierdzi sam Wilk, nie ważne jest to, ile razy był bezprawnie przetrzymywany, ile dni czy miesięcy spędził w więzieniu – dla niego najistotniejszy był fakt, iż przebywał razem z robotnikami, którzy nie zajmowali się polityką, ale tak, jak on, sprzeciwili się owemu kneblowi, jaki władza komunistyczna usiłowała narzucić narodowi .
W 1988 roku ponownie znalazł się za bramami stoczni, wtedy też zrozumiał, że mimo iż polityka zupełnie go nie interesowała, został wciągnięty w jej wielką machinę. Po raz kolejny miał okazję oglądać z bliska protest stoczniowców, mógł porównać pierwszy strajk z ostatnim – tym, z którego wyszedł Okrągły Stół. Obserwacje wtedy poczynione doprowadziły go do stwierdzenia, że oto domknęła się jakaś klamra w jego życiu . W 1980 roku rozmowy delegacji rządowej z protestującymi stoczniowcami były publiczne, nadawane przez radiowęzeł – cała stocznia słyszała to, czego dotyczyły pertraktacje. Osiem lat później już nikt niczego nie słyszał – rozmowy odbywały się za zamkniętymi drzwiami, zwykłych robotników nie wpuszczano do sali obrad . Wilk, który często przebywał wśród załóg stoczniowców, zauważył, że w stoczni panują nastroje zupełnie odmienne od tych, jakie dostrzec można było wśród negocjatorów. Wtedy też zrozumiał, że to już nie jest jego sprawa, że bunt przeciw kneblowi uwikłał się w politykę, rozeszły się drogi jego i pozostałych protestujących. Ze stoczni wychodzili różnymi bramami: jedni za Okrągły Stół, inni – wśród nich Mariusz Wilk – poszli swoją ścieżką, każdy w inną stronę.