Stara kobieta i jej syn Marcyś mieszkają w pokoiku na facjatce. Chłopiec pracuje jako palacz
w kotłowni w fabryce naprzeciwko ich mieszkania, 7 dni w tygodniu; matka codziennie przypatruje się słupowi dymu, uchodzącemu z fabrycznego komina, który przybiera przeróżne kształty. Życie ich wygląda tak, że matka wstaje wcześnie rano, jeszcze przed synem, przygotowuje mu śniadanie, Marcyś idzie do pracy, przybiega na obiad, który matka gotuje, wraca do fabryki i przychodzi z pracy wieczorem. Matka podstępem dokarmia chłopca – wmawia mu, że jej jakoś obiad nie smakuje, że jej się nie udał i mu go oddaje.
Pewnej nocy Marcyś budzi się przerażony – śniło mu się, że poraził go piorun. Matka pociesza go: twierdzi, że wg jej sennika piorun jest zwiastunem rychłego wesela (jednakowoż w tekście nie jest nawet zasugerowane to, iż rzeczony sennik podaje takie wyjaśnienie). Chłopiec zasypia, ale matka nie może zasnąć. Rano Marcyś idzie do pracy, ale już z niej nie wraca. W fabryce bowiem zdarzył się wypadek, którego ofiarą padł Marcyś. Od tego dnia dym z komina fabryki przypomina matce postać jej syna (wydaje jej się, że przybiera jego kształt).
Post scriptum: Marcyś i matka mają kosa, z którym bawi się Marcyś w ten sposób, że kos powtarza melodie, które wygwizduje chłopiec (aczkolwiek nie ma to większego znaczenia dla fabuły, jest raczej elementem, który ukazuje, jak szczęśliwie i harmonijnie (mimo, że biednie – wszak matka oddaje chłopcu swoją porcję obiadu) układa się życie na facjatce.