sobota, 8 lutego 2025

Wołoka nie jest zwykłym dziennikiem podróży, opisem miejsc, do których autor dotarł i zdarzeń, których był świadkiem. Choć zasadnicza część opowieści niewątpliwie takim dziennikiem jest. Chodzi o Karelską tropę, która stanowi zapis przeprawy jachtem „Antur” przez Kanał Białomorski, tytułową wołokę, latem 1999 roku. Pozostałe dwie części – Zapiski sołowieckie z lat 1998 – 1999 i Dziennik północny z lat 2001 – 2002, mają charakter rozprawy, w której historia przeplata się ze współczesnością. Wilk prowadzi nas przez świat pierwszych kolonizatorów Północy, szesnastowiecznym szlakiem angielskich kupców, przez Rosję Piotra I, wreszcie przez trud budowniczych Biełomorkanału, do Jercewa, Miedgory, nad Jezioro Oneskie. A wszystko to jakby od niechcenia, językiem prostym, lapidarnym, zbliżonym do potocznego, ale bardzo ekspresywnym, niekiedy dosadnym. Nie stroni on od ruskiej bladzi i matów (przekleństwa), co sprawia, że opowieść staje się bardzo sugestywna, wciąga nas w osobliwą dal Północy.
Wędrówce przez zapomniany świat ruskich wsi i miasteczek towarzyszy nieustanne odwoływanie się do tradycji literackiej – zarówno rosyjskiej jak i polskiej oraz refleksja
o naturze pisania, która jest drugim głównym zagadnieniem poruszanym na kartach Wołoki. Przewodnikami duchowymi dalekich wypraw są Szałamow i Herling – Grudziński – to z ich relacji Wilk czerpie pierwsze wiadomości o rosyjskich głubinkach i mużykach, konfrontując je z własnymi spostrzeżeniami. Podczas podróży robi zapiski, notuje myśli, sny, przebieg drogi, rozmowy z ludźmi, nazwy roślin, smak potraw i co ciekawsze przepisy kulinarne.
W ten sposób powstaje konstrukcja o dość nieskrępowanej formie, coś na kształt niekończącej się opowieści, całość, którą dowolnie można uzupełniać o nowe elementy, gdyż „Wilkowe bajanie” o Sołowkach i Rosji zdaje się nie mieć końca. Dziennikarz snuje fabułę od siebie, swobodnie skacze z tematu na temat, od zdarzenia do zdarzenia, łączy wspomnienie z dniem dzisiejszym, pisze swoją tropę.
Bo dziennik ma wiele wspólnego z tropą – głosi zdanie otwierające trzecią część Wołoki. Tropa w żargonie myśliwskim oznacza wilcze ślady. To znak, który nie prowadzi
w żadnym konkretnym kierunku, jest tropem pozostawionym przypadkowo, niezamierzenie, wręcz lekkomyślnie. Książka Wilka jest zatem takim śladem pozostawionym po sobie, zaznaczeniem swojej obecności. Dodatkowo pozwala autorowi na porównywalną lekkomyślność, improwizację i swobodę w tworzeniu dzieła:
Moja tropa kapryśnie się pisze: to zygzakiem kluczy, jakby od kuli bieżała, to krąży – kołuje wytrwale z nosem przy ziemi, to w esach – floresach się gmatwa (jak w czasie zaprzeszłym), to blaknie i zanika
w jakimś trzęsawisku, by po chwili się wynurzyć z drugiej strony, to zastyga w błocie twardniejącym od mrozu, aby wiosną rozpłynąć się
w roztopie, to w słowach się odciska, to w odciskach palców, na papierze lub na piachu – czytamy w krótkim prologu Wołoki.
Już w pierwszych słowach Wilk informuje nas, z jakim rodzajem pisarstwa będziemy mieć do czynienia, lojalnie uprzedza, że krąg jego zainteresowań omija ludzkie skupiska
i wyświechtane frazy, unika miejsc zbiorowych kultów i masowej rozrywki, nie znosi świateł wielkiego świata. Ten, kto ruszy Wilczą tropą na bezludzie, w głąb północnych rubieży, odkryje wkrótce zapomniany, nie istniejący już świat karelskiej wsi, walących się monastyrów, niszczejących ksiąg, których nikt już nie czyta. Podróż ta jest metaforą drogi, którą każdy musi przejść sam, w głąb samego siebie, wydeptać własną tropę. Dlatego zasługuje Wołoka na uważną lekturę, a czas jej poświęcony, na pewno nie będzie czasem straconym.

Previous

Geneza literatury Wiesiołowski cz2

Next

MARIA KONOPNICKA „Dym”

Check Also